niedziela, 27 kwietnia 2014

"Bosonogi Antek" czyli Cross Straceńców (15,555km) przebiegnięty na boso



       Na cross straceńców zapisałem się razem z Maciejem na dwa tygodnie przed zawodami, kiedy to zostały jeszcze tylko 3 wolne miejsca. Myślałem sobie wtedy, będzie fajny śmieszny bieg. Teraz po tych zawodach wcale tak nie uważam. Wystarczyło, że przyjechaliśmy na miejsce i zobaczyłem bardzo sztywne podbiegi i zbiegi a do tego rów z wodą po pas. Od razu wiedziałem, że nie będzie lekko. Wszystko może wyglądałoby całkiem dobrze gdyby właśnie jeden z rowów nie wchłonął mi sandała. Dosłownie woda była ponad pas a na dnie straszliwy muł, który potrafił wciągnąć nawet but a co dopiero sandał. Niestety ta przykra sytuacja przytrafiła się już na samym początku bo po jakiś 500 metrach. Było nad czym się zastanawiać, dwie myśli albo odpuścić już na starcie (ale to bez sensu), albo biec dalej z 10km i odpuścić (też bez sensu) i tak właśnie biegłem na boso aż ukończyłem te zabójcze 15,555km. Muszę przyznać, że jestem pod niesamowitym wrażeniem jak natura wyposażyła człowieka. Przebiegłem ponad 15km i nie odczułem żadnego bólu kolan i innych stawów. Fakt jest taki, że stopy strasznie bolą i trzeba będzie je trochę podleczyć. W końcu dystans nie taki mały, a był to mój pierwszy bieg całkiem boso, bo zawsze jednak biegam w Monk Sandals. Co do samego biegu to pierwsze 5km było rewelacyjne cały czas wyprzedzałem ludzi, nie ważne czy były to podbiegi czy zbiegi, po prostu idealny naturalny krok dawał niezłą śrubę napędową. Jednak po pierwszym okrążeniu już nie było mi do żartów i szczęścia. Zaczynałem powoli odczuwać dyskomfort na stopach, odciski coraz bardziej były odczuwalne w związku z czym przy bardzo stromych zbiegach po prostu schodziłem. Jednak to co najgorsze to pozostało na trzecią 5 kilometrową pętle. Oj wtedy to paliły stopy, no ale jak można się poddać jak pokonało się już taki długi dystans. Oczywiście nie można zapomnieć o kibicach, którzy mnie wspierali i dopingowali. Bieg na boso był istną furorą. Najlepsi to byli strażacy, którzy przez krótkofalówki cały czas pytali czy „Bosonogi Antek” (tak mnie nazwali) już przebiegł. Takie rzeczy dają dużo radości. Szczerze to nie lubię usilnie wyróżniać się z poza tłumu, tak jak ludzie poprzebierani za różne dziwne rzeczy. Po prostu startowałem tak jak mnie stworzono, w pełni naturalnie. Jestem szczęśliwy, że pokonałem tak trudną trasę i tak długi dystans biegnąc na boso. Wiem, że gdybym biegł w dobrym obuwiu to zrobiłbym bardzo dobry wynik, ale chyba bosonogi sposób biegu dał mi więcej frajdy i szczęścia, tym bardziej gdy wbiegałem na metę miałem sporą grupę fanów, która mi gratulowała i biła brawo. Piękne są takie chwile kiedy to człowiek przez parę chwil jest doceniony. Osobiście jestem z siebie dumny, że udało mi się dokonać czegoś nowego na co nigdy bym się nie zdobył, bo zawsze uważałem, że ludzie którzy startują na boso to jakieś „oszołomy” a w dniu dzisiejszym i ja dołączyłem do ich grona. Na zakończenie dodam, że po nocach będzie mi się śnić jeden z odcinków na trasie, niesamowicie stromy zbieg zalany wodą, po prostu błotny wodospad. Przy pierwszym okrążeniu zjechałem niezdarnie przez co pociąłem sobie palce i rękę o kamienie, przy drugim zjeździe na boso zjeżdżałem na pośladkach hamując piętami, a przy trzecim to już była chwila zastanowienia tym bardziej, że na trasie zjazdowej widoczne były kamienie. Oj nie powiem bolało… 

Myślę, że do zobaczenia za rok, ale następnym razem już w butach trailowych (oczywiście minimalistycznych).




zdjęcie przed startem




przemierzając rów z wodą

Więcej zdjęć wkrótce... :)

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Bieg zdobywca góry parkowej- Kamienna Góra

     Tydzień temu miałem możliwość startować w rozpoczęciu sezonu kolarskiego w Sobótce. „Ślężański Mnich” to wymagający wyścig, ze względu na profil trasy. W tym roku w zawodach wzięło udział ponad 1000 zawodników a w tym około 300 amatorów. Po tygodniu regeneracji i rozruszaniu nóg w sobotę 40km przejażdżką, postanowiłem wziąć udział w wyjątkowym biegu odbywającym się w Kamiennej Górze.

    Bieg zdobywca góry parkowej to połączenie imprezy biegowej z promocją historii Kamiennej Góry. Trasa biegu była mocno crossowa to znaczy przebiegała przez parkowe ścieżki, kamiennogórskie podziemia i edukacyjną ścieżkę historyczną. Zmienność terenu pochłaniała mnóstwo energii. Trzeba przyznać, że sama trasa była wspaniale dobrana. Cały czas była styczność z pięknym krajobrazem lub historycznymi obiektami. Najlepsze wrażenia były po wbiegnięciu do podziemi. Niska temperatura, mrok, mnóstwo zakrętów a do tego różne ciekawe przedmioty jak skrzynie na broń czy postacie w mundurach tworzyły niesamowity klimat. Po wybiegnięciu z podziemi czekała na biegaczy ścieżka historyczna w postaci bardzo wymagającego podbiegu na szczyt góry parkowej. Duża część startujących podchodziła pod górę tym bardziej na drugiej 5km pętli.

    Ukończenie tych zawodów z wynikiem 50 minut uważam, za dobry rezultat. Jak na ten czas zająłem bardzo przyzwoite 86 miejsce z pośród prawie 300 startujących. Świadczy to o tym, że trasa była naprawdę wymagająca. W końcu prawie 1km przebiegał ciemnymi podziemiami, w których traciło się sporo czasu. Oprócz malowniczej trasy organizacja również bardzo dobra, w związku z czym na pewno będę chciał wrócić na kammieno górski bieg aby raz jeszcze zmierzyć się ze szczytem parkowej góry i podziwiać występujące tam zabytki.

    Monk Sandals jak zwykle sprawdziły się świetnie. To już 4 zawody, w których miałem okazję biec w Monkach. Mimo krętych ścieżek i zmienności terenu nie miałem żadnych problemów technicznych. A część trasy, która przebiegała po łąkach dawała świetne odczucia w postaci rosy ocierającej się o stopy. Kolejny test Monk Sandals najprawdopodobniej w biegu na Chełmiec, który już za dwa tygodnie. Do zobaczenia!